Somaliland

To już mój drugi odwiedzony kraj, który nie istnieje na mapach. Ten akurat od 25 lat mniej lub bardziej skutecznie próbuje, żeby ich ktoś jednak zauważył. Ale jest jak jest. W tym kraju dzieje się lepiej niż w tym z którego się odłączył lub chce odłączyć (właściwą formę zostawiam dla czytających).

Co więcej mają swój własny rząd, własną flagę i walutę, własne tablice rejestracyjne czy własne sieci telefoniczne (choć kod kraju jest ten sam), a nawet mają własny system wizowy. Bezpieczeństwo jest kilka oczek wyżej patrząc na kraj oryginalny i galaktykę wyżej niż stolica tegoż kraju. Nie potrzebna jest wieczna eskorta, nie wybuchają sklepy, samochody i punkty kontrolne. Nikt nie próbuje nikogo wypatroszyć. Można samemu pójść się przejść, wejść do sklepu czy restauracji, pochodzić po plaży. Mają też ładnie wyglądające góry, choć mi się raczej nie uda po nich pochodzić. Spotkani ludzie są życzliwi, zagadują i są ciekawi po co przyjechałeś. Tak w ogóle wygląda to lepiej. Jednak zgoda buduje 🙂 Nie to żeby to był jakiś drugi Dubaj oczywiście, bo bieda jest bardzo podobna, tylko, że w wersji bez wojny.

trip map

Dostać się tutaj nie jest łatwo. Pierwsza zapora to formalności (ale tą akurat załatwił za mnie pracodawca), druga to droga. Jest długa i wyboista, szczególnie tak jak w moim przypadku kiedy leci się z Mogadishu. Samolot wielkością też nie rozpieszcza, a od mniej więcej połowy zamienia się maszynę 70 osobową na 17. Wrażenia murowane. Przy okazji robi się małe tournee po kraju, bo samolot leci na około i co godzinę z kawałkiem ląduje, ktoś wysiada, ktoś wsiada, tankowanie, zmiana samolotu itp. Czasowo od rana do popołudnia, nie wiele krócej niż z Frankfurtu do Nairobi, czyli prawie 8 godzin. Panie i Panowie … oto Somaliland, dawne Somalii Brytyjskie.