Zaczęło się jeszcze w Grecji i przez Greków, bo nie pozwolili nam popłynąć do Bodrum w Turcji …
Więc naturalnym było sprawdzenie dlaczego nie chcieli nas tam puścić. W tym celu wyczarterowałem Bavarię 44, zebrałem załogę (fajną 🙂 ) i polecieliśmy do Bodrum. Po wylądowaniu okazało się, że jacht stoi 30 km dalej w miejscowości Turgut Reis i moim zdaniem dobrze, bo Bodrum jest obrzydliwie turystyczne…
Jest niedziela rano, wszystko jest gotowe więc czas start… wypływamy z założeniem im bardziej na wschód tym lepiej, im dalej od turystów tym lepiej… Pierwszy postój w miejscowości Datca, mały porcik z właściwie jedną uliczką, miejsce dość turystyczne, ale jakieś takie fajne. Następnego dnia jest dużo lepiej rzucamy kotwice w jednej z zatoczek koło Ekincik.
Podpływa do nas Turek i proponuje nam zobaczenie żółwi i jakiegoś rumowiska (po zeszłorocznym rejsie w Grecji jakoś mam uraz do nazywania zabytkiem dwóch kamieni, które ponoć leżą tu od 2000 lat ). Po drobnych targach ustalamy cenę na bardziej przystępną i już nie możemy doczekać się żółwi.
Nigdy nie widziałem takich duży żółwi, a tym bardziej nie dotykałem i nie karmiłem. Były słodkie. Jeszcze runda koło czegoś co z daleka przewodnik nazwał grobowcami królów (OK. wierzymy na słowo), przekąska w jedynej słusznej knajpie (słusznej, bo związanej z rodziną naszego przewodnika) i wracamy… Czas płynąć dalej, czas na nurkowanie. Wybieramy miejscowość Kas, właściwie to wybrała się sama, bo dalej nie wiele już było. Trafiliśmy do świetnej bazy nurkowej. Wszystko dopracowane do perfekcji, nic tylko się od nich uczyć. Oglądamy rafę, wrak i parę zwierzątek…
No my tu gadu gadu, a za następnym cyplem jest lokalna atrakcja, czyli „Zatopione miasto”. I chyba tylko to, że rzeczywiście było częściowo zatopione to jest ładne i nie rozgrabione na różne inne budowlane cele.
Prognoza pogody staje się mało sprzyjająca do dalszej żeglugi na wschód i podejmuję decyzję, że popłyniemy na Rodos i może dalej na Kretę. Wracamy więc do Kas się odprawić, to nie unia europejska… Już prawie zapomniałem jak to jest policja, kapitanat portu, celnicy… dwie i pół godziny, sporo druków i podpisów i możemy płynąć. To popłynęliśmy …
Na Rodos procedura odwrotna, tylko miasto większe i odległości między kolejnymi miejscami do zbierania pieczątek i podpisów większa. Ale dzięki temu częściowo da się zwiedzić miasto. Po załatwieniu formalności pozostaje tylko zwiedzanie. Jest ładnie, trochę męczy ilość turystów, ale co zrobić jakoś damy radę…
Ruszamy na Kretę i po kilku godzinach niespodzianka przy około 4-5B i to pod brzegiem jacht przestaje żeglować. Przy pełnych żaglach kładzie na burcie i bardziej dryfuje niż płynie do przodu, a każda następna fala (nawet mała) tak rzuca jachtem i tak wszystko w środku trzeszczy jakby się miało zaraz rozpaść. Próbujemy różnych kombinacji żagli (a mamy tylko dwa) i nic… albo leżymy na burcie, albo nie płyniemy do przodu wcale, bo jest za mało żagli. Ewakujemy się do pobliskiej zatoki (bardzo uroczej zresztą), która staje się naszą celą na najbliższe dwa i pół dnia. Prognoza najpierw mówiła o wietrze 5-6B, później zmieniła się na 7-8B.
Z racji kurczącego się czasu i brakującej słodkiej wody, wracamy do Rodos. Krótki postój i śmigamy dalej. Płyniemy na grecką wyspę Simi idalej wzdłuż tureckiego brzegu trafiamy do małego portu Gulluck… Jesteśmy jedynym jachtem. W ramach odprawy granicznej okazuje się, że musimy dostać zgodę lekarza ! Takich jaj dawno nie widziałem, ale pokornie wypisuję kolejne formularze i zaświadczam, że wszyscy są zdrowi i nic nie przemycam i że ja tu jestem tylko turystycznie i nie podejmę pracy. Jak już możemy chodzić po ulicach nie ukrywając się po kątach okazuje się, że miejscowość jest absolutnie nie turystyczna. Takiej szukaliśmy! Ponieważ nasz postój się przedłuża zaprzyjaźniliśmy się z właścicielem knajpy przy której stoimy i poza stołowaniem się u niego, obserwujemy zachownie lokalnej ludności.
Niestety nasz czas się skończył, jeszcze przelot do Turgut Reis oddajemy jacht i … czas na zwiedzanie Istambułu. Najpierw jednak trzeba się tam dostać, więc najpierw autokar, żeby zdążyć na pociąg (jedyny tego dnia)… i prawie się udało, tylko okazało się, że dworzec jest w remoncie i pociągi odchodzą z innego miejsca, a tam już nie zdążymy. Więc szybko z powrotem na dworzec autobusowy (jest kawałek za miastem, a miasto spore bo to Izmir), to może zdążymy jeszcze na prom, którym przepłyniemy przez morze Marmara, bo jak nie to zostaje nam noc w autokarze.
Uff… udało się, właściwie w ostatnim momencie. Teraz mamy dwa dni w Istambule, a ten jest piękny. Nie wiadomo gdzie iść i gdzie zajrzeć, więc zaglądamy gdzie się da 🙂 Było warto widzieliśmy miejsca maksymalnie turystyczne i takie, które turysty nie widziały od paru lat. Samolot był o czwartej rano, to była krótka noc, a właściwie jej nie było 🙂
Zdjęcia z Turcji: